Marten Parker Trio
Recenzje
Recenzja Marten Parker Trio w Hi-Fi i Muzyka
Po wyjątkowo długim słuchaniu płyt, po które zwykle nie sięgam, doszedłem do wniosku, że opis muszę zacząć od basu. Nie to, żeby z miejsca przyciągał uwagę czy obezwładniał. To jak najbardziej normalny dół, nie przesadzony ani nie podkręcony, a już zupełnie nie mający w zwyczaju przesłaniać innych atrakcji. Chciałoby się powiedzieć, że został wkomponowany w przekaz, rozpuszczony w nim bez śladu. Tyle że sól rozpuszcza się w zupie tak samo. Zupa Martena nie jest ani przesolona, ani mdła. Mnóstwo tańszych głośników będzie miało więcej dołu. Znajdą się i takie, które zejdą tak nisko, że rozleją w pokoju gęstą falę. Bas Parkerów Trio jest akurat tak głęboki i mocny, jak trzeba. Poraża natomiast jego jakość. Złapałem się na tym, że w kolejnych albumach obserwowałem wszystko, co się dzieje na dole pasma. Odniosłem wrażenie, że wcześniej wielu zjawisk nie rejestrowałem. Nie miało znaczenia, czy słuchałem symfoniki, organów, wiolonczel w kwartetach smyczkowych, czy Dream Theater, Pink Floyd albo Beatlesów. Liczyła się tylko jakość nagrania, choć już w tych słabszych można było dostrzec zalążek klasy. Czystość i wielobarwność tego zakresu jest niebywała! Przyzwyczailiśmy się, że najwięcej informacji dociera ze średnicy, tymczasem Marten prezentuje równouprawnienie obu zakresów, a różnorodność wynosi w nowy wymiar. Wystarczy posłuchać koncertu Marcusa Millera, a zaraz po nim „Felt Mountain” duetu Goldfrapp, żeby później zacząć szukać kolejnych skrajnie odmiennych gatunków. Im dalej w las, tym bardziej szokuje, jak inaczej może się rysować, pulsować albo punktować wszystko poniżej średnicy. Staramy się wskazać zestaw cech charakteru basu, a ukazują się kolejne jego oblicza. Nie znaczy to, że dół Parkerów Trio jest charakteru pozbawiony, ale że – niczym dobry aktor – wciela się w kolejne role, nie zamartwiając się, czy to horror, komedia, telewizyjny serial, czy teatr.
Przejrzystość i energia towarzyszą odsłuchowi zawsze – w średnicy i na górze. Zakresy przenikają się nawzajem tak płynnie, że nie słychać przejścia między przetwornikami.
Chyba nie warto się rozdrabniać się na gatunki muzyczne, bo – jak wspomniałem – nie mają w tym przypadku znaczenia. Tak się jednak złożyło, że najwięcej słuchałem staroci w rodzaju Beatlesów, King Crimson, The Who i The Doors. Właśnie ta muzyka na Martenach odżyła, jakby została nagrana współcześnie. Selektywność, ilość informacji, zróżnicowanie barw to po prostu hi-end. Dodatkowo wszystko brzmiało prawdziwie, a czasem tak bezpośrednio, jakby muzycy faktycznie wpadli zapytać, co słychać u starego fana. Realizm większości piosenek z „Abbey Road” osiągnął poziom, przy którym stwierdzamy, że więcej nie trzeba. A skoro tak, to jak ma zabrzmieć orkiestra i fortepian? Ano tak jak orkiestra i fortepian.
Krótka lista moich życzeń wygląda obecnie następująco: Marten Parker Trio i Duo, Wilson Audio Sabrina X, Legacy Signature SE. Kolejność dowolna. Dla jasności, głośniki mają grać w pokoju 25 m², więc jeśli macie zdecydowanie większy albo mniejszy, nie kopiujcie tego zagrania. Z tego samego powodu nie zamierzam słuchać droższych Parkerów Quintet, bo na bank się u mnie uduszą, podobnie jak Legacy Focus. Za to monitor Parker Duo jest równie dobry, jak podłogówka Parker Trio. Przed zakupem koniecznie porównajcie oba modele.
Link do recenzji: Marten Parker Trio – Hi-Fi i Muzyka
Recenzja Marten Parker Trio Diamond Edition w Hi-Fi i Muzyka
Najpierw słuchałem wersji ceramicznej, a po około miesiącu diamentowej. Podstawowe Parkery Trio zapamiętałem dobrze, bo zrobiły na mnie jednoznacznie pozytywne wrażenie. Nie zdarza się to często, teoretycznie więc mogłem sobie zaufać. Ale tego nie zrobiłem. Różnica w brzmieniu po podłączeniu wersji diamentowej była tak duża, że zastanawiałem się, czy czegoś nie pokręciłem we wzmacniaczu; neutralne ustawienie korekcji barwy tonu i podłączenia przewodów sprawdzałem kilka razy. Wielokrotnie podchodziłem również do samego odsłuchu, o różnych porach dnia i wieczoru. W końcu uznałem, że obie wersje muszę postawić obok siebie i porównać łeb w łeb.
I dobrze się stało, bo – po pierwsze – potwierdziło się spostrzeżenie, że różnica jest ogromna; po drugie zaś okazało się, że wnioski są różne i wydanie werdyktu wcale nie jest tak proste, jak mogłoby się na początku wydawać.
Pierwsze i najmocniejsze wrażenie podpowiada, że Diamond Edition to inne kolumny. Słyszałem nawet komentarz, że Marten powinien je potraktować jako osobny model, a nie opcję, i przyznaję: dużo w tym racji.
Skoro zmienia się tweeter, to oczekujemy, że zmieni się góra pasma. Reszta natomiast powinna pozostać taka sama albo bardzo zbliżona. Dzieje się jednak inaczej. Zmiany zachodzą w całym paśmie, jakby obraz dźwiękowy był malowany całkiem od nowa, bez zachowania poprzedniego szkicu. Podobieństwa zauważamy dopiero w czasie uważnego słuchania. Im bardziej jest ono wnikliwe, tym wychwycimy ich więcej i obrazy się do siebie zbliżają. Ale wykończenie i rozkład akcentów pozostają odmienne.
Diament jest inny. Czy lepszy? W ujęciu obiektywnym – tak, ale pozostają zawsze osobiste preferencje. Nie zmienia to faktu, że wnikliwy odsłuch zawsze prowadzi do wniosku, że droższa opcja gra czyściej i przejrzyściej. Tylko może tego nie eksponuje i trzeba się skupić. Stawia też na płynność i spójność zakresów, które stanowią jeszcze bardziej jednorodną całość, choć wydawało się, że tego akurat już nie potrzebujemy.
Kultura grania i muzykalność również pokazują przewagę diamentu. Specjalnej różnicy nie zauważyłem natomiast w przestrzeni. To znaczy w jej rozmiarach, bo sama organizacja to znów dyskretnie ostrzejsze kontury, których dostrzeżenie wymaga większego skupienia. Jeżeli miałbym te wszystkie zmiany ująć w jedno skojarzenie, to Diamond Edition jest krokiem z kierunku elektrostatu.
Pozostaje pytanie: czy warto dopłacić 60%. Osobom rozwiązującym zagadkę z kalkulatorem w ręku odpowiem, że tak to wychodzi, bo komponenty w Diamondach są drogie jak diabli. Relacja jakości do ceny wykaże przewagę wersji ceramicznej. Audiofilska praktyka to jeszcze co innego, bo nierzadko dopłacamy nawet więcej za subtelniejsze zmiany. Jednoznacznej odpowiedzi więc nie ma.
Ale spójrzmy na to inaczej. W podobnej sytuacji nabywcy rozważają często wyższy model, nierzadko nawet z wyższej serii. I mimo że tutaj trzeba by znacznie głębiej sięgnąć do kieszeni, to paradoksalnie decyzja przychodzi im łatwiej. Ja bym chyba zrobił podobnie.
Inaczej jest przy porównaniu zwykłej i diamentowej wersji monitora Parker Duo. Po pierwsze dlatego, że to jedyna podstawkowa konstrukcja szwedzkiej firmy. Po drugie, w moim odczuciu, jeszcze bardziej udana od Trio. Co nie zmienia faktu, że Trio będą bardziej popularne, ponieważ odbiorcy wolą podłogówki. Są jednak zwolennicy monitorów, choć to zdecydowanie węższa grupa. Jeszcze węższą stanowią ci, dla których bez różnicy, czy głośnik stoi na podłodze, czy na podstawce; kierują się wyłącznie uchem. Ci ostatni najtrafniej „wycenią” ceramiczno-diamentowy dylemat.
Link do recenzji: Marten Parker Trio Diamond Edition – Hi-Fi i Muzyka
Marten Parker Trio
Nagrody
Marten Parker Trio – Hi-Fi i Muzyka – Wyróżnienie Roku 2025

Link: Marten Parker Trio – Hi-Fi i Muzyka – Wyróżnienie Roku 2025
Zobacz także
Marten
Cennik
Cennik Marten
Link: Cennik Marten
Marten
Dealerzy
Dealerzy Marten
Link: Dealerzy Marten